Menu

Ale to już było ... Wspomnienia nauczycieli Oni też ukończyli Ekonomik Fragmenty wpisów w Księdze Odwiedzin w bibliotece Wspomnienia z wycieczek Kronika obozu wędrownego 1973 r. Szkolny Klub Europejski

Pani Renata Kupińska napisała na maila Klubu...

Szanowni Państwo - organizatorzy Zjazdu,
już minęła gorączka sobotniego spotkania, powoli wracam do normalności. Przeżyłam tam cudowne chwile, ale największe wzruszenie ogarnęło mnie, kiedy zobaczyłam moje Nauczycielki Prof. Manowską i Świgost. Planowałam wyrazić swoją wdzięczność obu Paniom, porozmawiać... itd. Jednak natłok wrażeń (spotkanie z koleżankami po 42 latach niewidzenia), nie pozwolił mi na to. Bardzo żałuję. Czy mogłabym tą drogą, szczególnie Pani Manowskiej; przekazać ukłony i wyrazić szczerą wdzięczność za to, że potrafiła mnie (uczennicę z humanistycznym nastawieniem do życia) nagiąć i przymusić do wyuczenia się geometrii i algebry. Ta umiejętność ścisłego myślenia bardzo mi się potem w życiu przydała. To jednak ten najbardziej ścisły dział nauk humanistycznych, czyli językoznawstwo, wybrałam za przedmiot poważnych studiów i sposób na dorosłe życie. Pozostał też szacunek dla matematyków. Jeszcze raz serdecznie dziękuję p.prof. Brygidzie Manowskiej i przepraszam, że nie udało mi się osobiście porozmawiać z Nią dłużej. Nie mam Jej adresu ani telefonu, ale mając w pamięci dobrą organizację pracy w Ekonomiku wiem, że przekazanie ustne tej wiadomości nie będzie problemem. Jeszcze raz dziękuję. Renata Kupińska (1969)


Wiktoria Penkaty napisała do pani Tatiany Konatkiewicz - Brol

.....przed chwilą weszłam na stronę Klubu i powróciły wspomnienia związane z Ekonomikiem... Oj, to były dobre czasy - supernauczyciele z pasją, ciekawe przedmioty, sprzyjająca atmosfera, sporo można jeszcze wymieniać :)  Tak, szkoła ma długą tradycję, bo nawet moja ciocia, już po 80-tce, jest absolwentką Ekonomika i wspomina m.in. p. prof. Kaczmarek. Tak jak Pani profesor napisała, zebranie tych wszystkich informacji i ich opracowanie zabiera dużo czasu, ale myślę, że daje też sporo satysfakcji. 

Jedno z moich wspomnień - dzięki umiejętności pisania na maszynie (p. prof. Kandzia zadbała o to, chociaż pamiętam dobrze, że przed zajęciami z maszynopisania stres sięgał zenitu) dostałam po studiach staż w tarnogórskim sądzie! Jednym z głównych warunków przyjęcia było właśnie szybkie i oczywiście w miarę bezbłędne pisanie. Pani, która zajmowała się przyjmowaniem stażystów posadziła mnie przy maszynie, podyktowała tekst z "Gwarka", potem sprawdziła go i zakomunikowała, że dostaję ten staż. Ale byłam szczęśliwa! Pierwsza "praca" po studiach i to w sądzie, jak to brzmi dumnie! :):)


Wspomnienia uczennicy Barbary Mitas, absolwentki z 1973 roku

Jest mi niezmiernie miło, że zostałam zaproszona do grona absolwentów naszej szkoły, którzy mogą skreślić parę słów o tejże placówce. Niezwykle cieszy mnie, że zostanie wydana monografia szkoły gdzie słowami poety K. I. Gałczyńskiego „chciałbym i mój ślad na drogach ocalić od zapomnienia” pragnęłabym wyrazić swoją wdzięczność za trud wychowania i nauki w latach 1969-1973. Wychowawcą mojej klasy była Pani mgr Irena Świgost, która w sposób profesjonalny przekazała nam wszystkie tajniki wiedzy polonistycznej.

Trudno było rozstawać się z tą szkołą, w której spędziłam cztery najpiękniejsze lata młodości. Teraz po trzydziestu trzech latach znowu związałam się z miastem Tarnowskie Góry. Otóż jestem kierownikiem Oddziału d./s detalicznych ING Banku Śląskiego przy ul. Sobieskiego 3 - a więc sąsiaduję ze szkołą, moją szkołą. Pamiętam jak budowano budynek tego banku – wtedy Narodowego Banku Polskiego.

W imieniu swojej klasy IV B, której od początku byłam wójtem (nie wiem czy jestem trendy w nazewnictwie) pragnę podziękować wszystkim Nauczycielom (również tym, którzy odeszli na zawsze) za ogromny wkład pracy w utrzymaniu w ryzach rozbrykanej młodzieży  w niebieskich beretach na głowie i granatowych mundurkach z białymi kołnierzykami.  To dzięki Wam jestem kim jestem.

Ukończyłam Akademię Ekonomiczną w Katowicach uzyskując tytuł magistra z oceną bardzo dobrą oraz studia podyplomowe na tejże Uczelni. Jestem cenionym, długoletnim pracownikiem Banku.

Barbara Brzozowska,  z domu Mitas.

Tarnowskie Góry, dnia 16.10.2006 r.


Wspomnienia Pani Ireny Morgały.

Urodziłam się 9.04.1935 roku w Tarnowskich Górach. Kiedy miałam sześć lat w 1941 r. zaczęłam uczęszczać do niemieckiej szkoły podstawowej, do której uczęszczałam do wyzwolenia, a następnie do polskiej szkoły podstawowej do 1949 r.

Po ukończeniu jej podjęłam naukę w Technikum Gastronomicznym, skąd po roku przeniosłam się do nowoutworzonego Technikum Finansowego w Tarnowskich Górach. Założycielem Technikum, a zarazem Dyrektorem był prof. Władysław Kozak – prawdziwy wychowawca, patriota, głęboko wierzący (przeżył lagier niemiecki).

W naszej rodzinie było nas sześcioro rodzeństwa. Rodzice byli głęboko wierzącymi katolikami oraz gorliwymi patriotami i w tym duchu byliśmy wychowani. Ojciec dwa lata służył w polskim wojsku, oraz brał udział w drugim i trzecim powstaniu śląskim, za co w czasie okupacji został aresztowany i osadzony w więzieniu. Niemcy wyrzucili nas z mieszkania na jeden pokój z kuchnią w Lasowicach. Po wyzwoleniu wróciliśmy na nasze dawne , wielkie i ciepłe ogrzewane centralnie, mieszkanie. Nie mieszkaliśmy tam zbyt długo, bo zostaliśmy znów wyrzuceni przez Komitet Partyjny P.Z.P.R., który urządził sobie swoją siedzibę, a było to podyktowane tym, że ojciec nie chciał wstąpić do P.Z.P.R. Nadomiar został przeniesiony do Dyrekcji w Katowicach, gdzie na starsze lata musiał dojeżdżać do pracy.

Matka moja pochodziła z Woźnik powiat Lubliniecki, gdzie była granica [państwowa].Wraz ze swoją matką i starszą siostrą dostarczały broń partyzantom. Siostra ta, w dzień swojego ślubu, wraz ze swoim mężem, zostali aresztowani. Brat mamy został zabrany do Dachau, po jakimś czasie wrócił, aby umrzeć. Brat mojego ojca, Jan, nauczyciel, zginął w Oświęcimiu.

Lata okupacji były trudne. Do szkoły mieliśmy bardzo daleko, bo w naszej szkoły, gdzie mieszkaliśmy Niemcy zrobili szpital polowy dla rannych żołnierzy, a niedaleko w lesie wybudowane były baraki drewniane dla jeńców z całej Europy. Pracowali oni w kopalni piasku przy drodze prowadzącej do Miasteczka Śl. Wracającym jeńcom z pracy kompletnie wyczerpanych rzucaliśmy chleb. Pewnego razu rzuciłam kromkę chleba, za co zostałam uderzona kolba karabinu w plecy, potoczyłam się z nasypu i leżąc nie mogłam dostać tchu. Miałam może 6-8 lat. Będąc w szkole pewnego razu na przerwie powiedziałam słowo po polsku, za co byłam bita trzciną po rękach przez niemieckiego nauczyciela.

Dorastając w środowisku rodzinnym wrogo nastawionym do okupanta, a później do niesprawiedliwych rządów okresu totalitarnego, krzywdzącego własnych rodaków, rodziny, moich uczciwych i prostolinijnych własnych rodziców, wstąpiłam do zorganizowanej konspiracyjnej organizacji młodzieżowej, by przeciwstawić się zakłamanemu systemowi.

Był to październik 1952 r. czas przed „Frontem Narodowym”, zaczęliśmy drukować w moim mieszkaniu ulotki o treści przeciw Frontowi Narodowemu, przeciw Stalinowi – wrogowi ludzkości, które to rozprowadzaliśmy wieczorami po naszym mieście i okolicach. Werbowaliśmy do naszej organizacji i czyniliśmy starania kontaktu z innymi organizacjami konspiracyjnymi.   Dnia 7 marca 1953 r. ( dwa dni po śmierci Stalina, a zarazem dwa miesiące przed maturą) zostaliśmy aresztowani przez urząd Bezpieczeństwa w Tarnowskich Górach i osadzeni w celach mokrych i zimnych, które znajdowały się na terenie UB w piwnicy. Tam odsiadywaliśmy okres śledztwa, który trwał trzy miesiące. Śledztwa były codziennie przez długie godziny. Był to najtrudniejszy czas przebywania w więzieniu. Tam ukończyłam osiemnasty rok życia. Po zakończonym śledztwie przewieziono nas do więzienia w Tarnowskich Górach, a potem po miesiącu przewieziono do więzienia do Stalinogrodu (tak nazywały się Katowice), gdzie odbył się trzydniowy proces w Sądzie wojskowym. Otrzymałam wyrok 8 lat więzienia z artykułu  86 paragraf 2 Kodeksu Karnego wojska Polskiego (K.K.W.P.),utratę praw publicznych i honorowych na okres 4 lat, oraz przepadek całego mienia. Przed uprawomocnieniem wyroku, ojciec mój złożył Rewizję procesu do Najwyższego Sądu wojskowego w Warszawie, który po rozpatrzeniu wniosku zmniejszył wyrok do lat pięciu, oraz zastosował amnestię młodzieżową z 1952 r. ( a był to czas przed rozpowszechniania ulotek), która zmniejszyła wyrok 5 lat do połowy, czyli dwa lata i sześć miesięcy, jako wyrok prawomocny. Po przewiezieniu mnie do wiezienia w Stalinogrodzie zostałam osadzona w celi pojedynczej ( 5 kroków wzdłuż i 2 kroki wszerz). Mimo prawomocnego wyroku, byłam codziennie wzywana do kierownika śledczego. […]

Po dłuższym czasie pozwolono mi podjąć pracę w bibliotece więziennej. Ucieszyłam się bardzo, nareszcie wyjście z celi, styczność z ludźmi. Dodam, że byłam najmłodszą więźniarką, bo wiele ugrupowań konspiracyjnych, to była młodzież szkół wyższych, a pozostali to profesorowie, lekarze, sędziowie, adwokaci, księża, przedwojenni wojskowi. Wiedzieliśmy wszystko o wszystkich, ponieważ w nocy porozumiewaliśmy się alfabetem Morse’a. Po odsiedzeniu połowy mojego wyroku, ojciec napisał prośbę do Sądu Najwyższego […] warunkowe zwolnienie. 25 czerwca 1954 r. zostałam zwolniona z więzienia. Po wyjściu podjęłam leczenie, a po trzech miesiącach podjęłam pracę w Zakładzie Energetycznym w Tarnowskich Górach. Maturę zdawałam dopiero po 12 latach. 


Fragmenty kroniki klasy II B

1 września 1976

Tak, tak! To nie żarty. Właśnie dzisiaj spotkałyśmy się po raz pierwszy jako uczennice drugiej klasy Liceum Ekonomicznego w Tarnowskich Górach. Zebrałyśmy się znowu w naszej szkolnej rodzinie, aby razem przebrnąć przez wszystkie kłopoty jak i przeżyć chwile radosne, niezapomniane. Powitałyśmy w naszej gromadzie klasowej trzy koleżanki: przybyły do nas: Teresa Dembińska, Marysia Jaworek i Teresa Wołowczyk. Również spotkanie po prawie dwumiesięcznej przerwie naszego wychowawcy-pana prof. Bienia – to też przeżycie. Wszystkie rozpromienione, opalone, pełne entuzjazmu, wypoczęte. Jedna drugiej opowiada o swoich wakacyjnych przygodach, przeżyciach, niektóre nawet pokazują zdjęcia, wspominają, jak to było na obozie letnim, a wszystko to dzieje się w bardzo przyjemnej, radosnej, miłej atmosferze. Po wysłuchaniu paru ciepłych słów pani Dyrektor, wszyscy razem udaliśmy się na Rynek, gdzie odbywała się niecodzienna uroczystość: wręczenie sztandaru Liceum Ogólnokształcącemu im. Staszica w Tarn-Górach. Na tę uroczystość przybyło wielu dostojnych gości, którzy kolejno zabierali głos, wyrażając swoje zdanie na temat obowiązków młodzieży, jak również bohaterskich postaw młodzieży polskiej w latach okupacji. Następnie wszyscy z zainteresowaniem obejrzeliśmy część artystyczną przygotowaną przez uczniów Liceum Ogólnokształcącego im. S. Staszica. Program ten był bardzo ciekawy i przygotowany w taki sposób, że każdy punkt budził wiele refleksji- na twarzach wszystkich słuchających dało się zauważyć głębokie zastanowienie, rozważanie czegoś, analizowanie jakby. Końcowym etapem tej imprezy było złożenie kwiatów pod tablicą pamiątkową przez delegacje poszczególnych szkół, po czym nasza szkoła udała się do kina „Światowid”, gdzie nastąpiło oficjalne otwarcie, rozpoczęcie nowego 1976/77 roku szkolnego. Po obejrzeniu ciekawego filmu rozeszliśmy się do domów, aby już w następnym dniu rozpocząć normalna naukę.

ZAKOPANE

Już od dawna czekałyśmy z niecierpliwością - kiedy wreszcie nadejdzie termin naszej wycieczki klasowej. Rok cały już minął, jesteśmy w drugiej klasie, i nic. Co prawda cieszyłyśmy się już, że czeka nas wycieczka do Warszawy, ale jakoś nic z tego nie wyszło. Trudno, więc czekałyśmy cierpliwie dalej. Aż tu nagle, a było to dokładnie we wtorek 21 września – wychowawca przyszedł do nas z wiadomością: Dziewczęta jedziemy! Ucieszyłyśmy się bardzo. W klasie od razu zmienił się nastrój – wszystkie rozpromienione, wesołe, wyrażające swoje zadowolenie między sobą w bardzo różny sposób. Jednym słowem- nasza radość nie miała granic. No i miałyśmy się  czego cieszyć, bo wycieczka co prawda nie do Warszawy ale do Zakopanego – to mimo wszystko nie byle co. W tak radosnym nastroju w jakim 22 września wyjeżdżałyśmy z Tarnowskich  Gór, 24 września przyjechałyśmy  spowrotem. Wycieczka była naprawdę udana – pod każdym względem, ale szczególne wrażenie zrobiła na nas pogoda. Co do tego to miałyśmy wyjątkowe szczęście, nie tylko, że nie padał deszcz, nie było pochmurno i zbyt zimno, ale świeciło nawet słońce, Było to bardzo ważne, gdyż jak nam powiedziano w razie niepogody niewiele zobaczyłybyśmy. Tymczasem, miałyśmy naprawdę możność stwierdzić, że Tatry to wprost przecudny zakątek naszego kraju i teraz na pewno żadna z nas nie ośmieliłaby się powiedzieć, że „góry są po prostu górami”. Nie było wśród nas nikogo, kto nie zachwyciłby się pięknem krajobrazu górskiego, odnosiłyśmy nawet wrażenie, że co chwilę, co pewien czas góry te stoją jakby jakieś inne, ich postać, ich układ jakby zmieniały się! I teraz dopiero mogłyśmy przyznać rację tym, którzy mówili nam, że nawet w jednym dniu nie zobaczymy dwa razy tego samego krajobrazu. Tak rzeczywiście było. W pierwszym dniu naszej wycieczki byłyśmy m. in. nad Morskim Okiem tzn. w Tatrach Wysokich, w Dolinie Rybiego Potoku. Jak nam powiedział przewodnik jest to największe jezioro w Tatrach. Ale Tatry to przecież nie tylko Morskie Oko, Tatry to również Kasprowy Wierch, Gubałówka, to wiele pięknych dolin, szlaków górskich...

Jak się okazało, krajobrazem tym można się zachwycać nie tylko dniem, ale również wieczorem, nocą... Wtedy bowiem dominuje z kolei bardzo różnorodna, doskonale dobrana, gama kolorów. Wszystkie światła stwarzają wrażenie jakby iskrzącej się tęczy na lazurowym niebie. Pojedyncze światła zaś są jakby migającymi gwiazdkami na bezkresnym firmamencie... Nieco ponad tą rozświetloną częścią niebo ma odcień ciemniejszy. To właśnie rozciągające się łańcuchy górskie sprawiają, że nawet nocą, gdy mrok ogarnia wszystko dookoła – krajobraz jest również ciekawy. Byłyśmy w Zakopanem tylko trzy dni! Naprawdę TYLKO! Trzy dni! Aż żal było opuszczać te strony...

OPERA „HALKA”

    Podobnie jak w ubiegłym roku, w naszej szkole organizowane są tzw. „wyjścia do opery”,  Więc i my tzn. cała nasza klasa wraz z wychowawcą, postanowiłyśmy skorzystać tym razem z okazji, tym bardziej, że była wystawiana znana opera St. Moniuszki „Halka”, nie mniej jednak wrażenia były obfite. Opera ta zbliżyła nam bez wątpienia postać naszego wybitnego kompozytora. Przez kilka dni dyskutowałyśmy w klasie o tej operze. Temat ten okazał się bowiem bardzo interesujący. Analizowałyśmy kilkakrotnie treść libretta wszystkich czterech aktów, a następnie odtwarzając niektóre arie z tej opery, próbowałyśmy harmonizować treść   i melodię. I wtedy dopiero zrozumiałyśmy dlaczego muzyka poważna nie ma tak szerokiego kresu sympatyków jak np. muzyka estradowa, czy nawet muzyka młodzieżowa – bo chcąc zrozumieć ją dokładnie, trzeba naprawdę tego chcieć i wtedy dopiero słuchanie staje się prawdziwą przyjemnością. Trzeba się w nią po prostu wczuć, trzeba próbować ją zrozumieć, bo każdy utwór to po prostu prawdziwe źródło piękna, to również kopalnia wiadomości zarówno o kompozytorze jak i o jego środowisku, obyczajach, o bliskich mu osobach. Są to na pozór proste wnioski, ale dla nas mają tym większą wartość im bardziej my same zbliżamy się to tego typu poglądów poprzez interpretacje takich widowisk jak „Halka”. Poza tym samo zetknięcie się ze sztuką nie pozostaje bez oddźwięku. Każda na swój sposób przeżyła ten wieczór, ale na pewno wzniósł on coś nowego, coś szlachetnego.

 


Kochani, 

odkurzając stare albumy natknęłam się na zdjęcia z lat mojej przygody z Ekonomikiem. Niestety zdjęcia są czarno-białe i nienajlepszej jakości, ale taka też była nasza ówczesna rzeczywistość. Zatem dzielę się tym, co mam. 
 
Pozdrawiam: Krystyna (Bogucka) Sobalkowska rocznik 1975-1979

 


Wspomnienia  Małgorzaty Piecuch

Różnie się plecie na tym świecie. W podstawówce chciałam być nauczycielką historii, w gimnazjum poetką lub…pielęgniarką. Obecnie jestem absolwentką filologii polskiej, studentką studiów doktoranckich z zakresu bibliologii i informatologii, nauczycielką-bibliotekarką w I LO w Piekarach Śląskich. Hola! Hola! I gdzie w tym wszystkim Ekonomik? Wybór szkoły ponadgimnazjalnej nie należał do łatwych decyzji. Jako świeża absolwentka gimnazjum byłam pełna obaw. Wielokrotnie zastanawiałam się, jak to będzie uczyć się w liceum o profilu ekonomiczno-administracyjnym. Co ja właściwie wiedziałam o ekonomii? Z pewnością niewiele. Wahałam się długo. Myślałam raczej o ogólniaku. Co mnie przekonało? Moja kuzynka, która była absolwentką CEEH, zapewniała mnie o niezwykłej atmosferze panującej w szkole oraz opowiadała mi o wymagających, lecz zawsze życzliwych nauczycielach. Nie kłamała. Rodzina powtarzała mi, że w liceum profilowanym dowiem się więcej niż w ogólniaku, zdobędę dodatkowe umiejętności. Miała rację. Monika Kuriata i Kasia Koziołek ­― moje koleżanki, które od przedszkola kroczyły ze mną tą samą ścieżką edukacji ― mówiły mi, że jeśli trafimy do tej samej szkoły, a w dodatku do tej samej klasy, to będzie nam raźniej. Nie myliły się. Opinie bliskich mi ludzi były dla mnie na ogół ważne, lecz to nie one zagrały pierwsze skrzypce w jakże emocjonującej symfonii moich gimnazjalnych wyborów. Przypuszczalnie, w stronę Ekonomika pchnęła mnie chęć odkrywania tego, co nieznane. Już same nazwy przedmiotów (z funkcjonowaniem przedsiębiorstw w warunkach gospodarki rynkowej na czele!) były dla mnie czymś tajemniczym (: Nie wiedziałam jeszcze, czym chcę się zająć w przyszłości. Musiałam poznać wiele ścieżek, aby wybrać później tę jedną właściwą. Liceum profilowane umożliwiło mi rozwijanie różnych zainteresowań jednocześnie — zarówno humanistycznych, jak i ścisłych. Gdyby nie Ekonomik, nie byłabym dzisiaj tym, kim jestem. CEEH nie jest zatem szkołą jedynie dla przyszłych ekonomistów, czy handlowców, lecz także dla każdego, kto pragnie odkrywać swoje pasje, poszerzać swoją wiedzę, zdobywać nowe doświadczenia.

Moja klasa stanowiła swoisty mix osobowości. Należy jednak podkreślić, że zawsze (pomimo częstych sprzeczek) potrafiliśmy trzymać się razem. Pamiętam, jak sami zorganizowaliśmy sobie półmetek [dziękuję w tym miejscu nade wszystko głównej organizatorce tej imprezy — Marzenie Matusik (dziś Jeziorskiej)] oraz jak w ostatnim dniu szkoły poszliśmy wspólnie świętować koniec czwartego etapu naszej edukacji. Więzi koleżeństwa skrępowały nas znienacka. Po ich odkryciu, nieustannie umacnialiśmy je poprzez wspólne przedsięwzięcia ― organizowanie szkolnych akademii (do historii przeszedł m.in. skecz mojej klasy pt. „Skandynawski romans”, w którym główne role odegrali Bartosz Zaleski i Justyna Pietryga), udziały w konkursach (np. Konkursie Młodej Przedsiębiorczości, czy konkursie „Moje finanse ― z klasy do klasy”) oraz działania charytatywne (np. od lat kultywowane w Ekonomiku czytelnie przedszkolakom). Każdy mógł wykazać się także indywidualnie. Z przyjemnością braliśmy udział w kolejnych edycjach Festiwalu Twórczości Ekonomika. Ta niezwykła impreza dawała nam wiele radości. Każdy mógł zaprezentować innym cząstkę siebie ― zaśpiewać ulubioną piosenkę, zadeklamować własny lub czyjś wiesz, odegrać wybrane przedstawienie, czy też pochwalić się swoimi umiejętnościami plastycznymi. W szkole dbano także o poszerzanie wiedzy na temat Śląska — organizowano szkolne konkursy oraz proponowano nam udział w „Olimpiadzie wiedzy o regionie”.

„Liczba lat to dla życia ludzkiego bardzo niedokładna jednostka miary” [J. K. Stefánsson: Niebo i piekło]. Zegary rzeczywiście rzadko odmierzają prawdziwy czas płynący w naszych sercach. O tym, jak istotne były dla mnie lata spędzone w Ekonomiku świadczą pokłady moich pozytywnych wspomnień. Pamiętam wszystko, jakby to było wczoraj. Zamykam oczy i oto już, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, siedzę w sali na najwyższym piętrze szkoły i mając na szyi tzw. śliniak (zwykłą tekturę na sznurkach zapobiegającą spoglądaniu na klawisze), rytmicznie wystukuję na klawiaturze elektronicznej maszyny do pisania Quassar SQ-1000 następujące wyrazy: „jajko”, „kajak”, „kaskada”, „składak”, „fala”. Nade mną stoi Pani Elżbieta Kandzia, która (ruszając nieco śmiesznie rękami) powtarza w kółko: „ćwiczymy paluszki, moi mili”. [Choć dziś takie zajęcia mogą wydawać się komuś nieco dziwaczne, to przyznaję, że to dzięki nim, pisząc tekst, który w tej chwili masz przed sobą mój Drogi Czytelniku, nie muszę spoglądać na klawiaturę komputera.] Dzwonek. Nie słychać go wprawdzie, lecz wszyscy wiemy, że to on pozwala nam zdjąć „śliniaki” (: Pędzimy na dół na matematykę. Podczas przerwy, jak zwykle, bawimy się kartkami zapisanymi na maszynopisaniu. Monika Kuriata tworzy „super rubcie” — żaby z papieru zapisanego przez nas podczas pracy biurowej, ja rysuję: słonia, ośmiornicę, żubra i dromadera (mój stały repertuar), Damian Gabryś tłumaczy którejś z koleżanek zadanie z matematyki lub daje je komuś odpisać, kilka osób krząta się po korytarzach szkoły, zapewne ktoś właśnie odwiedza bibliotekę (królestwo Pani Tatiany Konatkiewicz-Brol — zawsze służącej nam wszelką pomocą nauczycielki-bibliotekarki). Wszyscy wiedzą, że dziś Pani Agnieszka Franke zaprosi kogoś do tablicy. Mogłabym odtworzyć niejedną lekcję, opisać niejedną przerwę, wspomnieć niejedną bliską mi osobę, lecz musiałabym wówczas stworzyć kilkusetstronicowe dzieło. Książki nie napiszę, ale z każdą osobą z mojej licealnej przeszłości chętnie porozmawiam. Już niebawem nadarzy się ku temu doskonała okazja! 21 marca odbędzie się w Ekonomiku Śląska Biesiada. Wspaniale, że nauczyciele CEEH zawsze pamiętają o swoich uczniach sprzed lat. Jestem im za to niezmiernie wdzięczna.

Łączę serdeczne pozdrowienia, Małgorzata Piecuch  

                 


Wspomnienia Pani Ireny Kossakowskiej (Sitko)

I kto by przypuszczał... nakłoniona piszę...

     Ekonomik dla mnie  – jakkolwiek to brzmi -  to miejsce przypadkowe, ale za to jakie!  Ja, tak naprawdę, chciałam być pielęgniarką. Złożyłam dokumenty do Medyka przy Opolskiej, zdałam egzamin i… nie zostałam przyjęta. Tak sobie teraz  myślę, że Bogu dzięki, bo gdzie ja i zawód medyczny… Oj byłoby dramatycznie. Chociaż i tak w pewnym momencie było, bo jak to: dziecię zdolne, skromne, z dobrego domu i do szkoły średniej się nie dostało? Szok [wyszło na to, że nie tylko dla mnie]. I co dalej? I weź tu człowieku nie panikuj lat piętnaście mając i decyzje życiowe świadomie podejmuj. Na szczęście wsparcie w rodzinie było i dziewczę nieśmiałe w towarzystwie Szanownej Mamusi swej przed Szanowne Oblicze pani Dyrektor mgr Ireny  Świgost pomaszerowało. Wystraszona byłam, jak nie wiem co, a kiedy już pytanie usłyszałam, to o mało nie zemdlałam: Czy ty się dziecko u nas uczyć będziesz, jak ty do Medyka chciałaś? No i ja głosikiem lichutkim [a spora niewiasta byłam] oświadczyłam: Tak, bo ja się lubię uczyć. Taka mądrala ze mnie! Coś jakby w tym było, bo wciąż lubię, ale nie wiedziałam, że to aż tak wieszczące słowa będą.

     No i zaczęło się edukowanie dziecięcia. W klasie fantastycznej polonistki pani mgr Elżbiety Jałowieckiej łatwo nie było, ale ciekawie ponad normę.  Jednego Męskiego Rodzynka w klasie nam przyznano, a bab było chyba 24 sztuki. Zjechały się niewiasty z okolicy i edukację rozpoczęły. Wszystkie jakieś takie wypłoszone, nie to, co teraz. Powolutku to się zaczęło, powolutku. W mundurkach granatowych z białym kołnierzykiem i tarczą szkolną, przyszytą w trzech miejscach 15 cm od szwu na ramieniu. Takie byłyśmy pensjonarki.  Nieoceniony prof. Bień pilnował przy wejściu, by tarcza była na swoim miejscu. Sprawdzał palcem wykrzywionym. I była. Czasem przyszywaliśmy w pociągu, żeby wstydu nie było... Skoro o polonistyce wspomniałam, to wracam do Pani Elżbiety Jałowieckiej, mojej wychowawczyni i polonistki. Bardzo nas wyćwiczyła w fachu pisania, czytania i myślenia humanistycznego. Miała w sobie taką zwodniczą wrażliwość dziecka, którą – jak nam się sprytnie wydawało – łatwo było obejść, ale nie, nie, nie. Pani Jałowiecka wiedziała wszystko i to czasem szybciej niż my. Siedziała na tej swojej katedrze z wysokości nas mierząc i nauczała dostojnie. Czasem ręce splatając z tyłu maszerowała po sali i opowiadała bez końca. A najwyższą specjalizację osiągnęła w zadawaniu pytań znienacka. Siedzi sobie człowiek zasłuchany w opowieści cudowne i nagle pac… Jak w pysk strzelił.  Takie to były eleganckie metody przyłapywania na niewiedzy. Źle nie było, ale spokoju człowiek na lekcjach języka polskiego nie uświadczył. Zawsze coś, a że wtedy żadnych opracowań nie było, to czytaliśmy i czytaliśmy…  Jak straceńcy jacyś.

     Pamiętam doskonale swój pierwszy średnio szkolny szok na lekcji ekonomiki i organizacji przedsiębiorstw prowadzonej przez panią Danutę Wyderkę [imienia chyba nie pamiętam niestety]. Nauczona siedziałam spokojnie w ławce. Notateczki opracowane, prasówka gotowa do prezentacji i nagle słyszę: Powiedz nam Irenko… [czy jakoś tak]… i tu padło pytanie o definicję. Wyprężona jak struna wyrecytowałam, potem jeszcze jakieś dwa inne pytania. I też odpowiedziałam wzorcowo. Uff! Odetchnęłam z ulgą czekając na werdykt. Pani wpisała na marginesie w zeszycie: dostateczny z plusem!!! Trzy plus! Lichocina ostatnia! Najniższa z ocen pozytywnych! Masakra! Ale ja się czułam poszkodowana, żeby tak mnie poniżyć, nie docenić… O nie, teraz to ja się dopiero nauczę! I potem to już wiedziałam o co w tej nauce ekonomicznej chodzi. Faktem  niezaprzeczalnym jest, że ekonomia w szerokim tego słowa znaczeniu, przydaje mi się przez całe moje dorosłe życie. Uwielbiam mieć świadomość ekonomiczną, uwielbiam wiedzieć o co chodzi w gospodarce, uwielbiam ten stan rozumienia i wiem, że jest mi niezbędny. A wszystkiemu winna fantastyczna w swym fachu, zaczynająca wówczas karierę pani profesor Wyderka. Nawiasem mówiąc jeszcze raz spotkałam się z takim nazwiskiem na swojej drodze, na trzecim roku studiów polonistycznych, zaliczając bardzo ważny egzamin z gramatyki historycznej języka polskiego  u prof. Bogusława Wyderki. Nie wiem czy to magia nazwiska, ale też był wymagający, bardzo, bardzo…

     Dla równowagi nastroju mieliśmy też matematykę z Kaczmarą, bo tak nazywaliśmy naszą przerażającą w swej skuteczności, nieobliczalności i inteligentnej złośliwości matematyczkę – panią  prof. Barbarę Kaczmarek. Jak ja się jej bałam. O matko!!! Nic nie rozumiałam, a jak zrozumiałam, to przypadkiem, albo jakimś szczęśliwym trafem. Siedziałam w sali matematycznej, jak w sali straceń. Schowana za szafą wśród wieszaków z ubraniami i całą lekcję trawiłam na modlitwie, żeby tylko nie ja! Naprawdę. Nigdy nikogo tak się nie bałam, jak pani prof. Barbary Kaczmarek. Szacunek mam wielki, ale strach był chyba jemu równy. Teraz już wiem dlaczego nic nie rozumiałam, znaczy umiem to sobie wytłumaczyć, ale wtedy te proste przecinające się w przestrzeni i wzory funkcji trygonometrycznych w geometrycznych poszukiwaniach śniły mi się po nocach. Jakby mnie osaczały! Te wszystkie liczby, wzory, delty i odcinki… I jeszcze naprzeciwko mnie, obok tablicy wisiał napis: „W każdej wiedzy jest tyle prawdy, ile w niej matematyki” [Immanuel Kant]. Nigdy tego nie zapomnę. A tak w ogóle to takim ostatnim nieukiem matematycznym jednak  nie byłam, bo w klasie czwartej odkryłam w sobie zrozumienie dla  zasad rachunku prawdopodobieństwa. Wszystko było w nim dla mnie jasne. Moje mądre matematycznie koleżanki nie wiedziały, a ja tak! Ależ byłam z siebie  dumna, kiedy Ta straszna do tej pory Pani Kaczmarek wzywała mnie do tablicy, żebym pokazała klasie jak należy zapisać te wszystkie mutacje, permutacje [czy jak im tam] i ja to wszystko pojmowałam w mig. Mistrzem prawdopodobieństwa byłam! Ale to były czasy! Pełne wrażeń. 

     Po wsparcie i wygadanie się chodziliśmy do biblioteki szkolnej, gdzie rezydowała [chociaż, jak mogę sądzić  pewnie do dzisiaj tam rządzi niepodzielnie]  pani prof. Tatiana Konatkiewicz – Brol. Ciepła i mądra osoba, która nas zawsze rozumiała. Tak, takie mam wspomnienia z Ekonomika. Dokładnie takie. Stara, dobra szkoła bez długich korytarzy, z potężną klatką schodową i aulą na samej górze, gdzie rozśpiewana Hesia [nasza pani od muzyki prof.  Hejda] zapraszała filharmonię, a potem w pięknym maju 1990 zdawaliśmy maturę.  Tyle wspomnień, że trudno spisać. Każde istotne, bo w jakiś stopniu zaważyło na tym kim jestem i dlaczego właśnie tak. Każdy zostawił tam swoja historię, Moja była naprawdę dobra.

     A proszę bardzo oto i wspomnienie o pani Elżbiecie Kandzi. Pisząc o doświadczeniu przyszłego pracownika administracyjno - biurowego nie można pominąć zajęć prze istotnych, poświęconych kształtowaniu w przyszłych adeptkach tego zawodu sprawności manualnej w zakresie umiejętności pisania na maszynie. Brzmi to pewnie jak jakieś wspomnienie z bardzo, bardzo dawnych czasów, ale tak - Drogi Współczesny Użytkowniku klawiatury PC - kiedyś, dawno temu, był taki znakomity sprzęt o pięknej nazwie OPTIMA [chyba, że coś pomyliłam] z klawiaturą obsługiwaną metodą dziesięciopalcową i - co ważne - bezwzrokową. Niepodzielne mistrzostwo w tym fachu dzierżyła szkolna ikona stylu, zawsze elegancka, uśmiechnięta i pełna energii pani prof. Elżbieta Kandzia. Pilnowała nas okrutnie, by przypadkiem dziecię nie podglądnęło literek, albo paznokci zanadto nie zapuściło. Oj dyscyplina była wielka, a potem i talenta były wielkie, jako skutek naturalny owej dyscypliny. Lekcje pisania na maszynie to pamiętam najbardziej w kontekście "ćwiczeń paluszków" i rytmicznych uderzeń w czasie ćwiczeń biegłości. Wszyscy baliśmy się tego momentu, że ktoś będzie przed nami, bo w tym dziesięciominutowym maratonie nikt nie chciał być ostatni. Taki wyścig o każdą następną, napisaną linijkę. To były ćwiczenia gracji w czystej postaci. Pracownia mieściła się na samej górze obok auli. Lekko nie było, ale i tu daliśmy radę.

Serdecznie dziękuję. Irena Kossakowska [kiedyś Sitko] 

 


Fragmenty wspomnień Pani Renardy Lebda - Renata Kupińska  (1964-1969)

     Chcę wymienić nazwiska osób, które organizowały i propagowały nasze szkolne życie kulturalne: chór prowadził prof. Bok, kółkiem recytatorskim zajmowała się prof. Czesława Przewodnik. Dzięki pani prof. Przewodnik występowałam prawie całe 5 lat na wszystkich akademiach, oraz poza szkołą (także na Rynku tarnogórskim w czasie Gwarków).  Z utworów śpiewanych z chórem, mocno utkwiła mi pieśń  „Kocham życie i wiem, że i mnie kocha życie nawzajem”, będąca moim mottem życiowym. Repertuar poetycki był ogromny. Zapamiętałam cykl poezji Gałczyńskiego (to chyba był ulubiony poeta pani profesor) „Pani pachnie jak tuberozy, to nastraja ……„ mówił kolega do mnie, a ja odpowiadałam też wierszem Gałczyńskiego.

     W ostatniej klasie (kiedy występowaliśmy z całą szkołą) p. prof. sięgała do repertuaru współczesnego i śląskiego. Pamiętam ostatni wiersz, jaki recytowaliśmy na rynku w czasie Gwarków „… ta ziemia jest jak misa różnych kruszców pełna…” (to Tadeusz Kijonka).

     Życie artystyczne ukształtowało moją wrażliwość i w pewnym sensie ukierowało moje życie. Zdawałam do szkoły teatralnej w Krakowie, oczywiście nie dostałam się – wymagano tańca i olbrzymiej wiedzy o teatrze, której nie posiadałam. Wybrałam jednak polonistykę, by mieć kontakt ze słowem artystycznym.

 


Wspomnienia M. Witkowskiej

     Technikum Ekonomiczne w latach 1961-66 było szkołą, która wyróżniała się wśród innych wyjątkową dyscypliną.  W tych latach Dyrektorką szkoły była Julia Nyczowa, która miała wyjątkowy dar stawiania młodzieży wymagań oraz egzekwowania ich.  Dotyczyło to głównie ubioru oraz dyscypliny w zachowaniu.  Obowiązywał strój skromny i czysty, w kolorze granatu, to jest fartuch z białym kołnierzem,  a na uroczyste okazje  granatowe spódnice i biała bluzka. Ubiory zewnętrzne również powinny  były być w kolorze ciemnym, na nogach buty wyłącznie na płaskim obcasie, a na głowie beret. Do  rękawa obowiązkowo należało przyszyć tarczę. Noszenie beretów było sprawdzane przy drzwiach wejściowych do szkoły przez dyżurujących Profesorów, włącznie z kontrolą tego, czy tarcza jest przyszyta, czy czasem nie trzyma się na szpilce lub agrafce.

     Większość młodzieży na przekór wymogom wyciągnięty z kieszeni beret i tak zakładała tuż przed wejściem, a tarczę noszono na szpilce na zasadzie „a nuż się uda”. Uczniom stawiano również wymóg przebywania na ulicy wyłącznie do godziny 20-tej. Nie stosowanie się do określonych zasad dyscypliny groziło obniżeniem zachowania. Wspominając wygląd szkoły tamtych czasów należałoby podkreślić, że był wyjątkowo brzydki i ponury. Wieszaki na ubrania mieściły się wewnątrz klasy. W okresie zimowym, w klasie liczącej 40-tu uczniów, wieszaki nie mieściły tych ubrań. Ubikacje znajdowały się na podwórzu szkoły i były niewyobrażalnie brudne i cuchnące. Mimo tego w tych ubikacjach co niektórzy uczniowie „puszczali dymka” papierosowego, co oczywiście było surowo zabronione, a czasem nawet kontrolowane przez nauczycieli.

     Wielu uczniów tamtego okresu na pewno z sentymentem wspomina klimat kulturalny szkoły, w której  z różnych okazji odbywały się akademie i apele oraz koncerty artystów operowych przy akompaniamencie fortepianu. Organizowano bilety do teatru i polecano obejrzenie dobrych spektakli i tak grupa chętnych uczniów wyruszała autobusem linii nr 5 do Katowic do Teatru Wyspiańskiego. Dbano również o umuzykalnienie uczniów. Szkoła szczyciła się dyplomami za zajęcie wysokich miejsc w konkursach chórów pod dyrekcją nieżyjącego już prof. Boka. Prowadził on również naukę gry na mandolinie. Szkoła słynęła również z tego, że jej uczniowie nosili w pokrowcach mandoliny. Taka akademia, z udziałem chóru i orkiestry, na pewno każdemu utknęła w pamięci.  Jedną z pieśni, którą młodzież często śpiewała na akademiach to: „Myśmy przyszłością Narodu”. Wspominając maturę i studniówkę, to zabawa studniówkowa oczywiście w strojach klasycznych, to jest granatowe spódnice i białe bluzki, wyjątkowo p. Dyrektor zgodziła się na granatowe sukienki i absolutnie żadnego makijażu i broń Boże jakieś tam wymyślne fryzury. Aby studniówka miała klimat, uczniowie starali się ustroić aulę, w której miała się odbyć, ponieważ aula miała wysokie brzydkie okna, całą uwagę skupiono na tym, aby przykryć je dekoracją. Ostatecznie grupa dziewczyn nawiązała na nitki kulki z waty. Takich łańcuchów wykonano 50 sztuk długości 1,5 m każdy. Przygrywał zespół rock–and–rollowy, a chłopcy byli zaproszeni z Technikum Leśnego w Brynku i Technikum Elektrycznego w Zawadzkiem.      W piwnicach szkoły, gdzie miały miejsce wystawy reklam z przedmiotu o nazwie „Liternictwo i reklama”, nauczał profesor Krupop, w czasie tzw. szkolnych wieczorków młodzież w ukryciu popijała winko!

M. Witkowskamail

 


Gdyby nie Ekonomik to co?

     Pytanie, które prędzej czy później pojawia się na drodze kariery każdego absolwenta. Ze mną nie było i nie jest inaczej.

     Gdyby nie Ekonomik to może liceum? Przecież w Tarnowskich Górach jest kilka wyróżniających się z gąszczu szkół.

     Nieraz toczymy ożywione dyskusje na temat tego, jakby potoczyło się nasze życie, gdybyśmy wybrali inne szkoły, kim moglibyśmy teraz być.

Dlatego warto sobie zadać pytanie: Gdyby nie Ekonomik, to co?

     Gdyby nie Ekonomik, to nie poznałabym tylu wspaniałych ludzi, którzy mieli ogromny wpływ na moją postawę, począwszy od kolegów ze szkolnej ławy, przez wychowawców, a skończywszy na poszczególnych nauczycielach. Szkoła to nie tylko książki i zeszyty w tornistrach obciążające nasze plecy, to nie tylko sprawdziany i odpytywanie, nieraz mrożące krew w żyłach. To nie tylko te 45 minut każdej lekcji i trochę więcej przerwy, spędzanej głównie w kolejce do szkolnego sklepiku. Dla mnie to przede wszystkim ludzie. A Ekonomik mógł i nadal może poszczycić się znakomitymi osobistościami, których motto w pracy brzmiało: Stworzyć z tej nieokrzesanej i nierozgarniętej młodzieży ludzi o silnym charakterze i stabilnych kręgosłupach moralnych.

     Do dziś wspominam długie godziny spędzane na odrabianie zadań domowych z matematyki, historii, rachunkowości, rekordowo długie notatki z języka polskiego.  Oj, pamiętam, ile czasu zajmowało nauczenie się wybranych fragmentów dzieł. Czy było warto? Oczywiście, że tak. Napełnia mnie duma, gdy w teleturnieju telewizyjnym pada pytanie: z jakiego utworu pochodzi następujący cytat? A ja znam odpowiedź.

     Z jaką fascynacją patrzyliśmy wszyscy na Panią Profesor Barbarę Kaczmarek, która jako matematyk potrafi recytować z pasją „Pana Tadeusza”.

     Nie zapomnę też czasu spędzonego w ciasnej, przepełnionej książkami bibliotece. Przede wszystkim kontaktu z Panią Profesor Tatianą Brol. Wymagająca, nieraz budząca strach, Pani Nauczyciel, ale przede wszystkim cudowny partner do rozmów, które w znacznym stopniu poszerzyły i nadal poszerzają moje horyzonty myślowe. Dzięki jej namowom i pomocy dydaktycznej udało mi się zwiedzić Parlament Europejski w Strasburgu, Warszawę ze strony nie zawsze dostępnej dla zwykłych turystów.

     Jest wielu ludzi i wiele wydarzeń, o których nie zapomnę i do których wracać będę często w swoim codziennym życiu.

     Gdyby nie Ekonomik, nie byłabym takim człowiekiem, jakim jestem teraz. Wiedza książkowa, którą zdobyłam jest ważna, ale cenniejsze dla mnie są doświadczenia wyniesione ze szkolnych murów. Wiedza życiowa, kontakty międzyludzkie, umiejętność podejmowania decyzji oraz właściwa postawa moralna to właśnie to, czego nie byłoby, gdyby nie Ekonomik.

M.S.mail


 

Kontakt

  • Absolwenci Ekonomika w Tarnowskich Górach
    Centrum Edukacji Ekonomiczno-Handlowej im. Karola Goduli, 42-600 Tarnowskie Góry, ul. Sobieskiego 5

  • (032) 285-29-28

Galeria zdjęć

Mapa